Piszę, zmazuję i tak wkoło. Nie potrafię dzisiaj dobrać odpowiednich słów by mogła powstać tutaj notka z sensem i przekazem. Leżąc wieczorem zastanawiałam się właśnie nad słowami jakie wypowiadamy każdego dnia. Niektóre w ogóle nie mają sensu, inne docierając w głąb naszego serca. Chowają się sprytnie i kują kiedy przypomnimy sobie o nich. Zwykłe znaki interpunkcyjne, chwila przerwy w mówieniu budują u ludzi emocje. Przekazywanie informacji z odpowiednim akcentem dociera szybciej do odbiorcy. Czasami budzi mieszane uczucia, ale najważniejszy jest ich cel. Nawiązanie do refleksji i chwili zastanowienia nad słowami. Zwykłymi, prostymi i magicznymi.
Pusto mi w środku, w duszy. Tak pusto, że nie do zniesienia. Wszystko wydaje się być bez wyrazu i sensu, zobojętniałe. Zatarły się granice między dobrem, a złem. Między rzeczywistością, a błogim snem. Każda droga prowadzi w smolistą, bezkresną noc. Zimno mi w sobie, zamarzam, wypalam się - tląc nieznacznie.
Jeśli żyję, to się zgubiłam. To koszmar - tak ciężko o tym mówić, tłumaczyć jak to kuje w serce. Chyba popadam w jakiś zły stan, tracę ciągle nadzieję, mówili mi, że będzie lepiej - nie jestem pewna. Życie nie jest wcale takie proste, nie łatwo pozbierać siły. Znów czuję się nieprzychylnie, jakby ktoś rzucił mnie o ścianę, skopał na leżąco lub wyrzucił z domu w samym środku zimy. Siedzę późnym wieczorem, przy oknie. Mgła sunie subtelnie tuż nad ziemią, niemalże głaszcząc jej powierzchnię.
Nocą wszystko pływa, rozmywa się, blednie. Powstrzymuję łzy całą siłą woli, ale długo się tak nie da, przecież nie potrafię wmawiać sobie dłuższy czas, że jest dobrze.
Wpatruję się w te drzwi, modlę się, żeby ktoś przekroczył próg, wszedł do środka i wniósł trochę swojej radości, rozbudził mnie swoim uśmiechem i otulił troską biorąc w ramiona.
Cisza, przerażająca cisza, która wyostrza wszystkie zmysły. Oddech, bicie serca, a nawet pulsująca krew - czuję to.
Pusto mi w środku, w duszy. Tak pusto, że nie do zniesienia. Wszystko wydaje się być bez wyrazu i sensu, zobojętniałe. Zatarły się granice między dobrem, a złem. Między rzeczywistością, a błogim snem. Każda droga prowadzi w smolistą, bezkresną noc. Zimno mi w sobie, zamarzam, wypalam się - tląc nieznacznie.
Jeśli żyję, to się zgubiłam. To koszmar - tak ciężko o tym mówić, tłumaczyć jak to kuje w serce. Chyba popadam w jakiś zły stan, tracę ciągle nadzieję, mówili mi, że będzie lepiej - nie jestem pewna. Życie nie jest wcale takie proste, nie łatwo pozbierać siły. Znów czuję się nieprzychylnie, jakby ktoś rzucił mnie o ścianę, skopał na leżąco lub wyrzucił z domu w samym środku zimy. Siedzę późnym wieczorem, przy oknie. Mgła sunie subtelnie tuż nad ziemią, niemalże głaszcząc jej powierzchnię.
Nocą wszystko pływa, rozmywa się, blednie. Powstrzymuję łzy całą siłą woli, ale długo się tak nie da, przecież nie potrafię wmawiać sobie dłuższy czas, że jest dobrze.
Wpatruję się w te drzwi, modlę się, żeby ktoś przekroczył próg, wszedł do środka i wniósł trochę swojej radości, rozbudził mnie swoim uśmiechem i otulił troską biorąc w ramiona.
Cisza, przerażająca cisza, która wyostrza wszystkie zmysły. Oddech, bicie serca, a nawet pulsująca krew - czuję to.